środa, 4 września 2013

Rozdział drugi

Na swój pierwszy wykład przyszłam zdecydowanie za wcześnie. Z powodu koszmarów sennych prawie w ogóle nie spałam, ale w jakiś dziwny sposób obudziłam się całkowicie wypoczęta długo przed wyznaczonym przeze mnie czasem. Czułam się nieswojo w pustym mieszkaniu więc wyszłam wcześnie, i mimo tego, że szłam okrężną drogą, i tak nie zastałam nikogo innego pod salą wykładową. Jakaś uprzejma pani poinformowała mnie, że mogę już wejść do środka i zająć miejsce, co też niezwłocznie uczyniłam.

Sala nie była jakaś wyjątkowo duża – zaczęłam mieć nawet wątpliwości, czy pomieści wszystkich studentów z mojego kierunku. Wybrałam rząd mniej więcej po środku, usiadłam pod oknem i położyłam głowę na blacie przymocowanym do oparcia każdego siedzenia. Z tej perspektywy widziałam przez okno liście ogromnej wierzby płaczącej, które poruszały się delikatnie razem z wiatrem. Dopiero wtedy zaczęłam odczuwać skutki nieprzespanej nocy, ale nawet nie próbowałam się rozbudzić, ponieważ do wykładu miałam jeszcze dużo czasu. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie odpłynąć, chociażby na te dziesięć minut.

Obudziły mnie głosy. Podniosłam głowę i rozejrzałam się, starając się jak najszybciej oprzytomnieć. Z tyłu sali zgromadziło się kilka dziewczyn, tak zawzięcie o czymś dyskutujące, że nie zwróciły na mnie najmniejszej uwagi. Ludzie z czasem powoli się gromadzili, ale zauważyłam, że wszyscy przychodzą parami lub większymi grupkami. Trudno było mi uwierzyć, że każdy poszedł na studia z jakimś swoim znajomym, więc zgadywałam, że być może zorganizowane zostało jakieś spotkanie integracyjne, o którym nie wiedziałam, a raczej – zupełnie się nim nie interesowałam. Miejsca wokół mnie stopniowo były zajmowane, ale nikt nie zdecydował się usiąść w moim rzędzie, nikt też nie zwracał na mnie największej uwagi. Nie było mi przykro z tego powodu – nie lubiłam sama zwracać na siebie uwagi i zaczynać znajomości, a zawsze w moim życiu wszystko układało się tak, że prędzej czy później ktoś sam próbował nawiązać ze mną kontakt. Wolałam wtedy jedynie, by w końcu pojawili się wszyscy i ktoś zajął miejsca w moim rzędzie, ponieważ czułam się nieswojo, tak zupełnie odizolowana wśród grupek ludzi.

Żeby nie wyglądać na zbyt zdesperowaną skierowałam wzrok z powrotem na okno. Wiatr przybrał na sile, ale pogoda nadal sprawiała wrażenie przyjemnej, nabrałam ochoty opuszczenia tego głośnego, niepokojącego miejsca i położenia się na trawie pod tą nostalgiczną wierzbą.

– Cześć, czy to miejsce jest zajęte?

Wyrwana z rozmyślań aż drgnęłam. Odwróciłam się i zobaczyłam sympatycznie wyglądającą dziewczynę, uśmiechającą się do mnie niepewnie. Musiałam mieć zniechęcający wyraz twarzy, więc szybko odwzajemniłam uśmiech.

– Nie, możesz tu usiąść. I tak nikogo tu nie znam – odparłam jak najbardziej uprzejmym tonem, na jaki tylko mogłam się zdobyć.

Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej i zajęła miejsce. Przez chwilę nerwowo szukała czegoś w swojej torebce; odniosłam wrażenie, że próbuje tylko zabić w jakikolwiek sposób czas. Miała ciemne, prawie czarne włosy sięgające jej do ramion i piwne oczy. Mam przykry (aczkolwiek dosyć skuteczny) zwyczaj oceniania ludzi po wyglądzie i analizowania pierwszego wrażenia, jakie na mnie zrobili – tym razem od razu poczułam, że będę potrafiła dogadać się z tą dziewczyną i nie będzie mnie zbytnio irytowała. Postanowiłam wykorzystać sytuację.

– Jestem Laura – przedstawiłam się, a ona zrezygnowała w końcu z grzebania w torebce. – A ty?

– Adrianna – odpowiedziała z uśmiechem. – Miło mi poznać. Cieszę się, że na ciebie trafiłam, bo już myślałam, że jestem jedyną osobą tutaj która nikogo nie zna.

Miała cichy i delikatny głos, cała sprawiała wrażenie raczej nieśmiałej i spokojnej osoby. Kogoś takiego potrzebowałam, żeby czuć się dobrze i zachowywać się najbardziej jak ja. Wymieniłyśmy kilka zdań na temat tego, dlaczego wybrałyśmy właśnie ten kierunek kiedy zauważyłam, że w pokaźnym już tłumie studentów, którzy gromadzili się przy drzwiach wejściowych, dostrzegam dziwnie znajomą twarz. Zresztą – nie dało się na nią nie zwrócić uwagi; był to chłopak wyglądający, jakby był wycięty z magazynu dla nastolatek. Dosyć długie, jasne włosy; z jednej strony chaotycznie podpięte kilkoma wsuwkami, podczas gdy część włosów swobodnie opadała mu na czoło. Wielkie, błękitne oczy i niezwykle promienny uśmiech – rozmawiał z kimś wesoło i śmiał się głośno, zarażając dobrym nastrojem ludzi wokół niego. Przez delikatne rysy twarzy i właśnie te duże oczy, przypominające naiwne oczy dziecka, nazwałabym go nie tyle przystojnym, ile raczej ślicznym czy uroczym. Miał na sobie luźną, białą koszulę, czarną kamizelkę, do tego dosyć wąskie spodnie w tym samym kolorze.

Mimo beznadziejnej pamięci do twarzy od razu do mnie dotarło, że jest to chłopak, z którym rozmawiałam wczoraj w sklepie. Chociaż musiałam przyznać, że była wokół niego zupełnie inna aura, niż poprzedniego dnia; wtedy był zamyślony, spokojny i troszkę tajemniczy, a teraz... Zmienił się w duszę towarzystwa, zabawiał wszystkich wokół. Musiałam patrzeć na niego zbyt natarczywie, bo nasze spojrzenia nagle się spotkały – poczułam się jak porażona prądem i bez jakiegokolwiek celu natychmiast odwróciłam wzrok. Kiedy po chwili znów podniosłam na niego oczy, był odwrócony i zajęty wesołą rozmową. Byłam ciekawa, czy rozpoznał mnie po raz drugi. I jakim właściwie cudem zapamiętał moją twarz po jednej krótkiej uroczystości, na której było mnóstwo innych ludzi? Ja przecież mimo rozglądania się nie wypatrzyłam nawet kogoś tak charakterystycznego, jak on.

Niedługo potem wszyscy zajęli miejsca i rozpoczął się wykład – z cywilizacji konfucjańskiej. Wykładowca postanowił nie tracić czasu na zbędne słowa wstępu i zaraz po przedstawieniu się rozpoczął swoje przemówienie. Ku mojemu zadowoleniu tematyka już na samym początku mnie zainteresowała i nie musiałam się zmuszać do uważnego słuchania i notowania, bo przychodziło to zupełnie naturalnie. Następny przedmiot, czyli środowisko geograficzne Dalekiego Wschodu mieliśmy w tej samej sali, więc zamiast się przemieszczać zostałam na przerwie razem z moją sąsiadką i wymieniałyśmy spostrzeżenia. Z zadowoleniem zauważyłam, że tak jak ja jest zafascynowana regionem – drugi wykład zleciał nam równie szybko.

– Ja muszę iść na tramwaj, a ty jak wracasz do domu? – spytała mnie, kiedy znalazłyśmy się już na zewnątrz budynku.

– Mieszkam tak blisko, że pójdę sobie spacerkiem.

– Ale ci dobrze! – westchnęła. – W takim razie będę czasem do ciebie wpadać po zajęciach, co ty na to?

Zgodziłam się ze szczerą radością. Naprawdę czułam się przy tej dziewczynie komfortowo i byłam zadowolona, że nie jestem już skazana na samotność. To mimo wszystko moja pierwsza znajoma w nowym mieście. Wymieniłyśmy się numerami telefonów i odeszłyśmy, każda w swoją stronę. Wcale nie miałam ochoty wracać do domu. Najchętniej poszłabym od razu do sklepu wypracować kilka godzin, ale czekała mnie jeszcze godzinna wizyta u psychoterapeuty. Postanowiłam pójść tam na piechotę, żeby tylko wytracić czas i nie musieć siedzieć w ciszy i samotności, z własnymi myślami obijającymi się o ściany.



Na szczęście okazało się, że lekarz też przyszedł znacznie wcześniej i z chęcią zgodził się na wizytę nieco przed wyznaczoną godziną. Był dosyć młodym mężczyzną o przyjaznej twarzy. Nie mogłam zrozumieć, jak to się dzieje, że za każdym razem jestem przydzielana do facetów – jakby wszyscy na odległość wyczuwali, że nieswojo się z nimi czuję i mam problem z otwieraniem się. Postanowiłam jednak zrealizować swój plan i przymknąć na to oko – chciałam przecież jedynie dotrzymać obietnicy danej mamie i mogę pozwolić na zachowanie pozorów odgórnej kontroli mojego stanu psychicznego.

– Pewnie wolałaby pani to ominąć, ale niestety muszę zadać to pozornie bezużyteczne w tym momencie pytanie: co panią do mnie sprowadza?

Westchnęłam. No tak. Nie szkodzi, że musiałam odpowiadać na to pytanie już trzy razy, na początku rozmowy z każdym lekarzem. Za każdym razem opowiadać tę samą historię, mimo że zgodziłam się na przekazywanie akt mojej "choroby" między lekarzami. Mężczyzna patrzył na mnie wyczekująco.

– Próbowałam się zabić, potem zdecydowałam się na przeprowadzkę i przyszłam tutaj do pana, bo obiecałam to mamie.

– Czyli mam rozumieć, że nie przyszła tu pani z własnej woli? – spytał z uśmiechem. – Musi mieć pani świadomość, że nikt nie będzie pani leczył na siłę.

Pokiwałam głową. To wszystko było oczywiste i miałam pełną świadomość, że całe moje życie, moje nastroje i stan psychiczny zależy w tym momencie tylko i wyłącznie ode mnie. Jeżeli będę chciała żyć normalnie, najpewniej sama to osiągnę.

– Chciałbym, żeby opowiedziała mi pani, jak doszło do tej próby samobójczej. Czy wydarzyło się w pani życiu coś, co mogło panią do tego skłonić? Jak się pani czuła?

– Mam depresyjną osobowość odkąd sięgam pamięcią – zaczęłam recytować znudzonym głosem. – Na co dzień funkcjonuję całkiem normalnie, może tylko nie czerpię tyle radości, ile powinnam, ale raz na jakiś czas wpadałam w naprawdę wielkie dołki i trudno mi było się podnieść. Wtedy za każdym razem myślałam o śmierci. A właściwie nie pamiętam, kiedy o niej nie myślałam. A do tego tuż przed moją maturą mój rodzony ojciec się powiesił, widocznie coś się we mnie złamało i uznałam, że to dobry moment. Jak widać, nic z tego nie wyszło i żyję sobie dalej.

Psycholog przez cały czas przyglądał mi się uważnie, co jakiś czas coś zapisując. Miał zmarszczone brwi i wyraźnie się nad czymś głęboko zastanawiał.

– Mówi pani o trudnych sprawach, które przecież dotknęły panią, a nie kogoś innego. A jest pani niesamowicie opanowana. O, a teraz nawet się pani uśmiecha – dodał, kiedy nie mogłam się już powstrzymać. – Wygląda pani najwyżej jak na rozmowie o pracę. Pełne opanowanie, kontrola. A gdzie są pani uczucia?

Wzruszyłam ramionami. Już to wszystko słyszałam.
 
– Czy byłaby mi pani w stanie opowiedzieć o swoich relacjach z ojcem? Z tego co pani mówi, śmierć ojca nie jest pani głównym problemem, ale od czegoś musimy zacząć.

Spełniłam jego prośbę i opowiadałam o wszystkim. Wiedziałam, że dobrze czasem powiedzieć o wszystkim na głos, uporządkować to sobie – wizyty u psychoterapeuty postanowiłam traktować jako sposób na wygadanie się i poukładanie sobie wszystkiego; najlepiej sama, nie potrzebowałam chyba niczyich porad, bo nie wierzyłam w to, że ktoś może mnie zrozumieć lepiej ode mnie samej. Opowiedziałam więc w skrócie o tym, jak ojciec odszedł wcześnie, kiedy byłam jeszcze w przedszkolu – ja z moim bratem przez tydzień nawet nie zauważyliśmy jego nieobecności, bo alienował się już długo wcześniej, prawie go nie było w naszym życiu. O tym, jak go potem zaczęłam uwielbiać; a może nie tyle jego samego, ile obraz idealnego ojca w mojej wyobraźni. Opisałam jak wyjeżdżał czasem z nami na obozy harcerskie, jaki wydawał mi się wtedy piękny i dobry, jak cudownie grał na gitarze i wszystkie inne dzieci mi go zazdrościły, jak potrafiłam przepłakać całą noc jak nie przyjechał by zostać z nami na noc, kiedy mama musiała pracować do późna. Trudno wytłumaczyć komuś to moje nienaturalne, obsesyjne wręcz przywiązanie i tęsknotę do mężczyzny, którego tak naprawdę prawie w ogóle nie było w moim życiu. Potem przeprowadzka do nowego męża mamy, urwany zupełnie kontakt z ojcem, nagła informacja, że założył nową rodzinę, ma małego synka...

– I co dalej? Miała potem pani z nim kontakt?

Dotarło do mnie, ze od jakiegoś czasu przestałam opowiadać i siedziałam zamyślona. Pokiwałam wolno głową.

– Potem mama go w końcu zmusiła, by płacił alimenty. To było jakieś dwa lata temu... Znowu zaczęliśmy się widywać. Ale rozumie pan... Miałam wrażenie, że to było wymuszone, nienaturalne. Poza tym nie był tym pięknym, idealnym tatusiem którego pamiętałam z moich dziecięcych marzeń. On chyba naprawdę próbował odbudować kontakt – zatrzymałam się na chwilę, by dobrze dobrać słowa – ale ja go odrzuciłam. Byłam oczywiście miła i uprzejma, ale to wszystko było zbyt trudne. Spotykaliśmy się raz na jakiś czas, a ostatni raz, kiedy go widziałam... Naprawdę chciałam go przytulić. Ale nie potrafiłam. Potem uznałam, że muszę się przygotowywać do matury, a nie naprawiać więzi rodzinne, że jeszcze się za to zabiorę, jak już wszystko załatwię... I nie zdążyłam.

Psycholog wpatrywał się we mnie w napięciu. Być może oczekiwał, że się rozpłaczę, ale nic takiego nie nastąpiło; cały czas czułam w sobie jakąś blokadę. Uśmiechnęłam się do niego, chcąc zasygnalizować, że nie mam już nic innego do powiedzenia. Mężczyzna spojrzał na zegarek i wyprostował się.

– Zanotowałem sobie kilka spostrzeżeń na pani temat, którymi się z panią podzielę na którymś z naszych następnych spotkań. Na dzisiaj proponuję zakończyć, chyba, że chce pani o czymś mi jeszcze powiedzieć – spojrzał na mnie pytająco, a po tym, jak pokręciłam przecząco głową, dodał: – W takim razie do zobaczenia za tydzień.

Pożegnałam się z nim i opuściłam pospiesznie budynek. Kiedy tylko znalazłam się na świeżym powietrzu, poczułam ogromny ciężar opadający na moje serce. Usiadłam na pierwszej ławce, jaką znalazłam i ukryłam twarz w dłoniach. Gdzie są moje uczucia...? Właśnie tutaj. Dopiero teraz, gdy byłam sama, nie narażona na czujne oko lekarza wszystko na mnie opadło, wszystkie emocje, które widocznie przez cały czas gromadziły się gdzieś głęboko – uwolniły się i zalewały moje ciało. Oddychałam głęboko, próbując się uspokoić; to nie powinno być trudne, przez całe życie radziłam sobie z odpychaniem od siebie męczących emocji.

Tak było i tym razem, po kilku minutach znowu nie czułam zupełnie nic. Właściwie odczułam nawet zażenowanie z powodu mojego chwilowego wybuchu, te uczucia były po prostu bezwartościowe. Ruszyłam powoli w stronę domu (jak ciekawie się złożyło, że wszystkie miejsca, do których będę musiała się udawać są w tak niewielkiej odległości od siebie), po drodze zatrzymałam się w restauracji o bardzo przeciętnym wystroju i zjadłam tani obiad. Po tej wizycie tym bardziej nie miałam ochoty wracać do pustego mieszkania, dlatego zdecydowałam się wpaść do sklepu i sprawdzić, czy jest dla mnie jakaś praca.



Wykładając towary na półce przypomniałam sobie o chłopaku z mojego kierunku. Chyba zbyt mało ludzi widuję, dlatego o nim myślę. Zaczęłam nawet mieć nadzieję, że spełni swoją obietnicę i pojawi się tutaj znowu, najlepiej dzisiaj. Chciałam sprawdzić, czy będzie taki, jakiego zapamiętałam go wczoraj. Z jakiegoś powodu zafascynował mnie – pewnie z braku innego, niedołującego tematu do rozmyślań.

– Przepraszam... Czy mogłaby mi pani powiedzieć, ile to kosztuje?

Pomogłam kobiecie w starszym wieku odczytać cenę znajdującą się w tak widocznym miejscu, że niezauważenie jej graniczyło z cudem. A za jej plecami dostrzegłam coś jeszcze, również nie do przeoczenia.

Jasną czuprynę.

Chłopak patrzył na mnie z uśmiechem. Być może stał już tam dłuższy czas, bo zajęta swoimi obowiązkami zupełnie straciłam kontakt z otoczeniem i mogłam nie wyczuć, że ktoś mnie obserwuje. Kiedy staruszka odeszła, poczułam się jak na linii odstrzału i zapragnęłam gdzieś się schować – nie wiedziałam właściwie, jak powinnam się zachować, na dobrą sprawę nawet go nie znałam, na wykładzie przyłapał mnie na gapieniu się na niego, a potem jeszcze uciekając wzrokiem zachowałam się jak dziewczynka z podstawówki.

W ciągu ułamka sekundy przeanalizowałam wszystkie za i przeciw przywitaniu się z nim i już podjęłam decyzję o ucieczce w dalsze półki sklepowe, kiedy chłopak podszedł do mnie.

– Teraz już nie zaprzeczysz temu, że mogłem cię gdzieś wcześniej widzieć – powiedział z szerokim uśmiechem.

Z tej perspektywy wydawał mi się nieco niższy i drobniejszy niż wtedy, gdy obserwował mnie badawczo zza sklepowej lady.

– Tak... Widziałam cię dzisiaj – przyznałam.

Pokiwał głową, bardzo z siebie zadowolony. Dotarło do mnie wtedy, że główną różnicą jak dostrzegałam w nim "ze sklepu" a nim "z uczelni" była naturalność jego gestów. W centrum uwagi studentów jego gestykulacja była trochę przesadzona, jakby starał się odegrać jakąś rolę. Teraz wyglądał normalniej i znacznie bardziej przystępnie, przynajmniej według moich kryteriów.

– Jestem Alan. Przyszedłem dzisiaj tutaj właściwie tylko po to, żeby sprawdzić, czy tu będziesz, tak z czystej ciekawości. Troszkę cię dzisiaj chyba wystraszyłem, co? Ale nie martw się, nie gryzę – zamilkł na chwilę i spojrzał na mnie zamyślony. – A ty?

Mówił szybko i trudno było nadążyć za jego tokiem myślenia.

– Ja? Chyba też nie gryzę.

Jego duże błękitne oczy zrobiły się jeszcze większe ze zdziwienia, a po chwili wybuchł głośnym, szczerym śmiechem.

– Mam nadzieję – wykrztusił, nadał chichocąc. – A masz jakieś imię?

– Laura. I chyba powinnam wrócić do pracy.

– A... tak, tak – wyglądał na troszkę zakłopotanego. – Przepraszam, że cię tak nachodzę. Mam tylko jedną prośbę. Jak mnie jutro zobaczysz, to nie uciekaj, okej? Bardzo źle się czuję, jak ktoś mnie nie lubi.

Pokiwałam głową, starając się nie zaśmiać. Alan, wyraźnie uradowany, wyszedł szybkim krokiem ze sklepu – można nawet powiedzieć, że z niego wybiegł. Ten człowiek rzeczywiście chyba potrzebował być w centrum uwagi, ale dzięki temu dawał też ludziom wokół siebie wiele radości. Nawet ja dzięki niemu poczułam się trochę oczyszczona. Nie uszedł też mojej uwadze fakt, że dwie klientki odprowadziły go wzrokiem pełnym zachwytu. Zawsze uważałam, że mam dosyć wysoką samoocenę, ale dopiero teraz do mnie dotarło, jak bardzo się myliłam; bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że czułam się tak pocieszona okazanym zainteresowaniem? Z jakiejś głupiej przyczyny wątpiłam, że ten chłopak będzie chciał chociaż na mnie spojrzeć, a on kolejny raz zaczął ze mną rozmowę, dał mi nacieszyć się przez chwilę jego uroczą, pocieszającą aurą. Naprawdę, cieszyłam się jak idiotka.



Tym razem skończyłam pracę przed zachodem słońca, więc nie byłam tak bardzo zaniepokojona powrotem do mieszkania. Czułam się nawet bardziej podniesiona na duchu, wreszcie miałam wrażenie, że wszystko ma szansę się jakoś ułożyć, nawet jeśli będzie to proces powolny.

Wchodząc na swoje piętro zauważyłam, że ktoś stoi pod drzwiami mojego tajemniczego sąsiada.

Tym razem nie byli to podejrzani mężczyźni, a naprawdę ładna dziewczyna, oparta o ścianę i wyraźnie znudzona czekaniem.

Kiedy byłam blisko, odwróciła się w moją stronę i zmierzyła mnie bardzo podejrzliwym spojrzeniem. Wyglądała na kilka lat ode mnie starszą, była mocno umalowana a jej ubrania podkreślały w dosyć wyzywający sposób jej kobiece kształty. Obok niej stała pokaźnej wielkości torba z zakupami spożywczymi.

Miałam wielką ochotę zadać jej kilka pytań dotyczących mojego sąsiada ale patrzyła na mnie z taką niechęcią, że odpuściłam sobie jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu i poszłam prosto do swojego mieszkania. Kilka minut później usłyszałam na korytarzu męski głos, ale nie mogłam niczego dostrzec przez wizjer.

Moja ciekawość po raz kolejny nie została zaspokojona.

Ale to dopiero piąty dzień mojego nowego życia.

A czułam, że każdy następny przyniesie coraz większe zmiany, prawdopodobnie zmiany wielkie i nieodwracalne, ale zaczęłam wreszcie czuć w sobie siłę, by się z nimi zmierzyć. 

#

Nie jestem przekonana, czy kolejne rozdziały powinny być dłuższe, krótsze, czy zostawić tak jak jest. Co do samej historii mam nadzieję, ze uda mi się włożyć w nią trochę więcej blasku i dawać Laurze coraz więcej nadziei. Trzymajcie kciuki:)  

4 komentarze:

  1. Czyli jednak znali się z uczelni. A tajemniczy sąsiad niczego nie stracił z tej swojej tajemniczości :P
    Ale się cieszę, że dodałaś nowy rozdział :)
    Po kolei...
    Dobrze, że Laura poznała Adriannę. Dziewczyna wydaje się być niezwykle miła, spokojna i uporządkowana. Powinna więc być dobrą towarzyszką ewentualnych przygód ;)
    Wizyta u lekarza nakreśliła historię Laury, wyjaśniając więcej szczegółów. Ten jej bezuczuciowy ton i początkowa obojętność, tylko pokazują, jak mocno wszystko wciąż w niej siedzi. A na koniec, kiedy była sama, musiała uwolnić emocje. Właściwie to na podstawie tego jej zachowania, nasuwa się wniosek, że jest osobą, która nie chce współczucia i jednocześnie chce być samowystarczalna...
    Zgrabnie Ci to wyszło :)
    I na koniec zostawiam sobie Alana. Chyba ma coś w sobie z postawy człowieka, który chciałby, aby wszyscy go akceptowali i lubili. Jednocześnie odnoszę wrażenie, że tak naprawdę ciężko jest go nie lubić. No i zgodnie z opisem jest przystojnym niebieskookim blondynem, a to sprawia, że ja na przykład już nie mogę myśleć o nim w zły sposób (taka moja przypadłość) <3
    Rozdział świetny, czekam niecierpliwie na dalsze rozstrzygnięcia. Może już wkrótce sąsiad wyłoni się zza swojej barykady drzwiowej? ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że wytrzymałaś kolejny rozdział ;D
      Staram się nakreślić psychikę Laury jak najbardziej naturalnie, wiem, ze nie jest jeszcze idealnie, ale długo myślałam nad tym, jaka powinna być i jak to powoli pokazywać. Cieszę się, że odbierasz ją tak, jak chciałam, żeby była odbierana :D To mnie motywuje do tego, żeby dalej nad tym pracować:)
      Oj ja też mam słabość do ładnych chłopców, niestety, co się pewnie odbije na światopoglądzie biednej Laury. Chyba zrobię tak jak Ty i przygotuję zakładki z opisami bohaterów, może nawet ich narysuję, żeby jak najbardziej ich przybliżyć. To bardzo dobry patent:D
      Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję za komentarz:)

      Usuń
    2. Nie tylko wytrzymałam, ale i przeczytałam z wielką przyjemnością :D
      Myślę, że jej postać kreowana jest w naprawdę naturalny sposób, nie masz się więc czym martwić :P
      Haha, najwyżej trochę sobie powzdycha, polamentuje, a wyjdzie jej to na dobre, bo zamiast myśleć o smutnej przeszłości, skupi się całkowicie na przystojnym blondynie :D
      O, pewnie! Ciekawe czy wyobrażamy sobie ich choć trochę podobnie :P
      Nie ma za co ;)

      Usuń
  2. Zaczyna się robić ciekawie! Muszę przyznać, że do imienia "Alan" przyzwyczaiłam się po "39 i pół". Co do wizyty u doktora wydaje mi się, że czasem - uwywnętrznienie się, jest pomocne. Bo opuścimy samych siebie z negatywnych emocji, a ktoś na nie popatrzy obiektywnym wzrokiem.
    A, no cóż, jak się przeprowadza człowiek do nowego miejsca, to chłonie wszystko sto razy mocniej niż mieszkaniec miasta od kilku lat ;)

    Apropo. Gdzie będziesz w Krakowie studiować, na jakim kierunku? Bo ja też od października zaczynam w Krakowie.

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WS | 1, 2.