wtorek, 24 września 2013

Rozdział trzeci

4 komentarze:
Październik tego roku był naprawdę piękny. Gdy tylko miałam wolny czas spacerowałam po uliczkach Krakowa, nie mogąc się nacieszyć pięknym widokom. Zawsze taka byłam: mimo tego, że zazwyczaj żyłam zupełnie beznamiętnie, lub wręcz pogrążałam się w smutku, trochę piękna wyzwalało we mnie entuzjazm. Potrafiłam zapomnieć o wszystkim i stać się częścią tej cudownej harmonii. Złotoczerwone liście opadały na chodniki i rozkosznie szeleściły pod butami, a cały ten krajobraz oblewany był delikatnymi promieniami słońca. A to wszystko w tym pięknym, wymarzonym Krakowie... W takich momentach naprawdę szczerze się cieszyłam, że dokonałam decyzji, które sprowadziły mnie do tego miasta i dały szansę na nowy start.

Ten konkretny dzień jednak nie był zwykły.

Dotarło do mnie to dopiero po skończeniu wykładów, jak samotnie, spokojnym spacerem wracałam do domu. Zrozumiałam, że pierwszy raz w życiu nie powiązałam aktualnej kartki w kalendarzu z moimi urodzinami. Naprawdę, poczułam się w jednej chwili tak głupio, że zatrzymałam się na środku chodnika. Jak można zapomnieć o własnych urodzinach? I z tego wszystkiego po raz pierwszy spędzę je samotnie. Gdybym wspomniała o tym przy Adzie, mogłybyśmy pójść na piwo czy coś w tym stylu, ale w tym momencie wydawało mi się wręcz absurdalne dzwonić do niej, gdy jest już w tramwaju, że przypomniałam sobie o swoich urodzinach i czy nie spędziłaby ich ze mną. Zrezygnowana ruszyłam z miejsca, ociągając się jeszcze bardziej niż wcześniej. Cały ten mój wspaniały nastrój nagle gdzieś uleciał. Akurat dzisiaj miałam nie przychodzić do pracy, więc czas będzie dłużył się jeszcze bardziej; perspektywa łażenia samemu po mieście też nagle wydała mi się smutna. Idealnie. Doskonały moment, by tęsknić za ludzkim towarzystwem.

– Laura...?

Odwróciłam się, poznając od razu głos Alana. Codziennie zagadywał mnie w sklepie i na uczelni, więc zaczęłam przyzwyczajać się do jego towarzystwa.

– O rany... Jesteś chyba jeszcze smutniejsza, niż zwykle.

Wzruszyłam ramionami, lekko zirytowana uwagą tego typu. Uznałam jednak, że skoro rozpaczałam przed chwilą z powodu braku towarzystwa, to grzechem byłoby nie wykorzystać szansy na chwilę rozmowy.

– To dlatego, że właśnie przypomniałam sobie o swoich urodzinach – mruknęłam niezadowolona. – Zwykle spędzałam je nieco weselej. A teraz, dziesiątki moich wspaniałych znajomych z Warszawy zaszczycą mnie pewnie co najwyżej uroczymi wpisami na facebooku.

Zaczęłam powoli iść przed siebie, a chłopak dotrzymał mi kroku, uśmiechając się szeroko.

– Czyli zapomniałaś, że dzisiaj są twoje urodziny? W sumie to całkiem zabawne.

Rzeczywiście, wyglądał na całkiem rozbawionego.

– Powiedziałabym raczej, że tragiczne. Żałosne dziewiętnaste urodziny.

– Ale skoro tak się alienujesz... Trudno się dziwić. No i masz przecież już koleżanki z naszego kierunku, czemu się z nimi nie umówisz?

– Teraz już za późno.

Zaśmiał się głośno i poklepał mnie głowie.

– Lubisz sobie stwarzać problemy, co? Kurczę... Zaprosiłbym cię na jakieś dobre, urodzinowe jedzonko, gdybym miał ze sobą trochę więcej kasy. – Zatrzymałam się, więc dodał. – Co jest?

Jego wesoły głos poprawił mi humor, więc widok mojej klatki schodowej wcale mnie nie ucieszył. Nie mogłam jednak zignorować faktu, że jestem już na miejscu.

– Tutaj mieszkam.

Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

– A to dopiero zabawne, bo ja... – wskazał palcem w kierunku bloku sąsiadującego z moim. – Mieszkam tam. Jakim cudem nigdy nie spotkałem cię po drodze na uczelnię?

– Zazwyczaj chodzę na około. – zamyśliłam się, po czym dodałam – Zresztą wydaje mi się, że zawsze jesteś okrążony wianuszkiem znajomych, więc pewnie byś mnie nawet nie zauważył.

Alan zaśmiał się.

– Nie bądź zazdrosna. Jak będziesz tak miła i podasz mi swój numer mieszkania, to ja w tym czasie skoczę do domu i zorganizuję coś dobrego, a potem zrobię ci urodzinową niespodziankę.

Jego plan jakoś nie pasował mi do definicji niespodzianki, jednak nie mogłam się oszukiwać, że sprawił mi radość, więc podałam mu potrzebne informacje i pożegnałam się z nim. Propozycję, by wpadł do mnie tak po prostu, bez przynoszenia niczego, z miejsca odrzucił. W innej sytuacji być może dłużej zastanawiałabym się nad tym, czy zaproszenie chłopaka, którego prawie nie znam, do mieszkania, w którym mieszkam zupełnie sama, jest dobrym pomysłem; teraz jednak czułam się tak, jakby ktoś mi całą tę sytuację zesłał z góry jako jedyny urodzinowy prezent. No, może nie jedyny – stan mojego konta też pewnie wkrótce znacznie się powiększy dzięki osobom, które załatwiają swoje obowiązki rodzinne tylko za pomocą pieniędzy.

Nie musiałam martwić się sprzątaniem, ponieważ mój jeden pokój i tak był niemal pusty i nie miałam jeszcze szansy go zabałaganić. Zajrzałam do lodówki, która również świeciła pustkami – nie będę miała szansy porządnie przyjąć swojego pierwszego gościa, ale postanowiłam się tym nie przejmować, bo i tak już nic nie mogłam na to poradzić. Czekając na chłopaka zaczęłam odczuwać drobne poddenerwowanie, czułam się właściwie jak dziki człowiek, który pierwszy raz od lat ma okazję na spędzenie czasu z drugą osobą. Jednocześnie czułam ulgę właśnie z powodu tych niezbyt mądrych uczuć – w końcu coś czułam, nie byłam zupełnie obojętna, przejmowałam się. Minuty wydłużały się a ja zaczęłam obawiać się, że tak naprawdę nikt nie przyjdzie. Alan mógł się przecież rozmyślić, mogło mu się odechcieć, co by było zresztą całkiem naturalne, w końcu nawet mnie dobrze nie zna. Zresztą, nie da się ukryć – na pewno sprawiałam wrażenie dziwnej, odcinającej się od świata osoby.

Kiedy akurat upewniłam się już w przekonaniu, że spędzę jednak urodziny całkiem samotnie, usłyszałam pukanie do drzwi. Podchodząc do nich pomyślałam, że powinnam zorganizować sobie jakiś dzwonek, bo ten dźwięk wzbudzał we mnie dziwny niepokój – nawet teraz, gdy wiedziałam, kto stoi po drugiej stronie.

Alan przytargał ze sobą kilka siatek zakupów, które bez słowa postawił na kuchennym blacie. Rozejrzał się po pomieszczeniu.

– Tak właśnie czułem, że pewnie mieszkasz sama – powiedział i bez najmniejszego skrępowania zaczął spacerować po mieszkaniu i zaglądać w każdy kąt. – Teraz już się nie dziwię, że tyle pracujesz, przecież można się tu zapłakać z nudów...

– Przepraszam, że nie spełniam twoich wymagań – mruknęłam.

Alan uśmiechnął się i zabrał się do rozpakowywania przyniesionych przez siebie toreb.

– Miałem ochotę napić się piwa, więc dla ciebie też kupiłem, mam nadzieję, że nie pogardzisz... O, a tu mam trochę ciasta, wyglądało najładniej. Nie mogłem się powstrzymać i kupiłem też eklerki, bo je uwielbiam. A tutaj mam coś specjalnego.

Chwilę później stał przede mną z całkiem pokaźnej wielkości bukietem w ręku. Nie miałam zielonego pojęcia, skąd go właściwie wyciągnął i jakim cudem go wcześniej nie zauważyłam. Były to wyjątkowo śliczne, czerwone różyczki przewiązane złotymi wstążkami. Nie wiem jak długo tak stałam w całkowitym szoku, ale Alan w końcu nie wytrzymał i wybuchnął głośnym śmiechem, wciskając mi na siłę kwiaty. Wydukałam podziękowanie i w panice zaczęłam szukać czegokolwiek, co mogłoby imitować wazon. Chłopak w tym czasie wyciągnął z siatki kilka świeczek, które wbił pokracznie w spory kawałek ciasta i zadowolony z siebie spoczął na tapczanie.

– Naprawdę, Alan... – zaczęłam, kiedy uporałam się w końcu z bukietem. – Dlaczego to wszystko dla mnie robisz?

Blondyn poklepał miejsce obok siebie w taki sposób, jakby przywoływał psa.

– Nie zadawaj pytań tylko ciesz się urodzinami. Miałbym wyrzuty sumienia, jakbym cię tak zostawił. Poza tym – zawahał się przez chwilę – nie lubię siedzieć w domu. Jeśli chcesz się odwdzięczyć to wystarczy, jak czasem pozwolisz mi tu posiedzieć, jakoś swobodnie się z tobą czuję.

Mówiąc to, uśmiechał się cały czas wyjątkowo delikatnie i szczerze. Przypomniałam sobie swoje przemyślenia na temat różnicy w jego zachowaniu wtedy, kiedy jest wśród znajomych a wtedy, kiedy widziałam go samego. Może właśnie o tej swobodzie mówił? Jednak prawda jest taka, że sam sobie mnie wybrał i prawdopodobnie ukształtował swój obraz mojego charakteru tak, jak mu to akurat odpowiadało, bo nie miałam jeszcze okazji w jakikolwiek sposób mu się zaprezentować. Usiadłam obok niego, a on wyjął z kieszeni zapalniczkę i zapalił po kolei wszystkie świeczki na cieście, po czym podsunął mi swoje dzieło pod nos.

– Czas na życzenie.

Zamknęłam oczy. Życzenie...
 
Żeby wszystko się wreszcie ułożyło.
 
Zdmuchnęłam świeczki i zapatrzyłam się przez chwilę w radosną twarz Alana, pierwszy raz tak blisko mojej. Był naprawdę śliczny a z jego oczu biła szczera życzliwość. Czułam się dokładnie tak, jakbym patrzyła na zesłanego specjalnie dla mnie anioła. Chociaż dziwiło mnie jedno: gdyby kiedyś przytrafiła mi się sytuacja, jaka właśnie miała miejsce, jestem niemal pewna, że z miejsca bym się w swoim wybawicielu zakochała. A teraz... czułam radość, prawdziwą radość i wdzięczność, a te uczucia były czyste i pozbawione jakichkolwiek podtekstów. Pomyślałam, że naprawdę chciałabym mieć go jako przyjaciela; wszystko byłoby łatwiejsze.

W tym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz – nieznany mi numer. Alan skinieniem głowy poradził mi odebrać i sam poszedł otworzyć piwo. Miałam złe przeczucia, ale postanowiłam nie ignorować połączenia.

Mój niepokój okazał się całkiem uzasadniony. Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki wymówił nazwę sądu na warszawskiej Pradze. I wszystko było już dla mnie jasne.

– Zostało do pani wysłane pismo w sprawie ujawnienia miejsca zamieszkania Moniki Sowińskiej, czy...

– Wiem – przerwałam mu sucho. – Wyjaśniałam już tę sprawę. Widziałam tę kobietę tylko dwa razy, w tym raz na pogrzebie. Nie mam pojęcia, gdzie ona jest, czym się zajmuje ani tym bardziej czy zamierza przyjąć spadek, więc proszę mnie tym nie nękać.

– Rozumiem. Jeszcze niewyjaśniona została sprawa listu pożegnalnego, w którym jest o pani mowa.

Westchnęłam. Alan stał oparty o blat kuchenny i wpatrywał się uparcie w okno, starając się chyba zakamuflować swoją obecność.

– Naprawdę nie mogę teraz o tym rozmawiać – jęknęłam. – Pytałam o list tyle razy, a państwo przypomnieli sobie o nim dopiero teraz... Nie mógłby pan zadzwonić jutro?

Mężczyzna przeprosił za zajmowanie czasu i się rozłączył. Zamknęłam oczy, próbując opanować narastające we mnie emocje. Miałam rację, nie chcąc odebrać tego telefonu; to był najgorszy moment z możliwych na takie sprawy. Miałam wielką ochotę zostać sama, zwinąć się w kłębek i popłakać ze złości, ale nie mogłam zmarnować wysiłku, jaki Alan włożył w umilenie mi tego specjalnego dnia. Jednak musiałam chwilę odsapnąć. Dlaczego nadal jestem dręczona tą sprawą? Po samobójczej śmierci mojego ojca zaczęły wychodzić na jaw drobne nieścisłości związane z jego drugą żoną. Podobno jego najbliżsi (nie, nie ja... jego matka, rodzeństwo, przyjaciel) już długo przed tym incydentem zauważyli, że coś go gryzie, nie chciał jednak przyjąć od nikogo pomocy (zakładając, że takie propozycje rzeczywiście padały). Jakiś tydzień przed śmiercią mój ojciec pokłócił się z Moniką, która wyprowadziła się od niego razem z ich synkiem, nikt nie wie, o co tak naprawdę im poszło, ale podobno w ów pamiętny dzień zachowywał się wyjątkowo normalnie, zrobił zakupy i poszedł pogodzić się ze swoją żoną. I to, co stało się tamtego wieczoru jest wielką zagadką, ponieważ wrócił do swojego mieszkania i w nocy się powiesił. Babcia zaczęła popadać w paranoję – uważała, że to wszystko było wynikiem intrygi Moniki, która ponoć miała wiedzieć, co się wydarzy, ponieważ pierwsza odnalazła ciało i próbowała zniszczyć list pożegnalny. Co do tego listu – to mnie nurtowało najbardziej, nic nie rozumiałam z mętnych zeznań babci (załamaną dodatkowo tym, że Monika podobno zabroniła jej spotykać się z wnukiem), próbowałam dowiedzieć się czegoś od policji, która powinna przetrzymać list jako materiał dowodowy. I teraz, kiedy próbowałam zapomnieć o całej sprawie, dostaję taki telefon. Jednak głupie było myślenie, że mój wyjazd pozwoli odciąć mi się od tego typu spraw.

Coś zimnego dotknęło mojego policzka. Otworzyłam oczy – to Alan, uśmiechając się delikatnie, dotykał mnie otworzonym już piwem. Z wdzięcznością odwzajemniłam uśmiech i odebrałam od niego puszkę.

– Nie chcę, żebyś się teraz smuciła, więc udam, że nic nie słyszałem – zaczął blondyn poważnie. – Ale jak będziesz chciała kiedyś o tym pogadać, to wal śmiało.

– Jesteś naprawdę dziwny.

– Hmm? Dlaczego?

Zamilkłam na chwilę, szukając odpowiednich słów. Po chwili napiłam się piwa i zaczęłam tłumaczyć.

– Musisz przyznać, że to co robisz, nie jest typowe. Rozpoznałeś mnie w sklepie, mimo że ja nie zdołałam zapamiętać po rozpoczęciu roku ani jednej twarzy. Okej, to jest jeszcze całkiem prawdopodobne. Nie wnikam też czemu taki popularny chłopak – w tym momencie po twarzy Alana przebiegł cień zadowolenia – poświęca swój czas komuś tak mało rzucającemu się w oczy, jak ja. No i dzisiaj... Zrobiłeś dla mnie tak wiele, a prawie w ogóle mnie nie znasz...

– A co ja takiego zrobiłem? – chłopak wyglądał na szczerze zdziwionego. – Rozmawiam z każdym wtedy, kiedy mam na to akurat ochotę, łaski ci nie robię. A dzisiaj miałem ochotę napić się piwa i zjeść eklerkę, a w swoim domu nie lubię siedzieć. Ty jesteś znacznie dziwniejsza czepiając się takich szczegółów, nie sądzisz?

Upiłam kolejny, duży łyk piwa i roześmiałam się. Rzeczywiście, zdecydowanie to ja jestem tutaj dziwną osobą, doszukującą się wszędzie podstępu. Muszę pozbyć się przykrego nawyku traktowania wszystkich ludzi tak, jakby mieli zamiar mnie zaraz wykorzystać i zrobić krzywdę. Przecież kiedyś wierzyłam, że bezinteresowna życzliwość istnieje na tym świecie.

– Wreszcie się śmiejesz – powiedział Alan z satysfakcją. – Tak jest o wiele lepiej. Będę się teraz tobą zajmował, bo mnie wkurza twój brak pewności siebie. Wiesz, to raczej ja powinienem być ci wdzięczny, że mnie obdarzyłaś zaufaniem i pozwoliłaś wejść do mieszkania, w którym żyjesz całkiem sama. Przecież mógłbym chcieć zrobić coś brzydkiego.

Z jakiegoś powodu jego poważny ton, połączony z rozbawioną miną i całkiem swobodną pozycją na moim tapczanie, być może z domieszką przyjętego już alkoholu, doprowadziły mnie do kolejnego ataku śmiechu. Tym razem cały stres nagle ze mnie zszedł i ulatające się ze mnie złe emocje przeobraziły się w naprawdę głośny, szczery, duszący wręcz śmiech, który był moją specjalnością – jednak dawno nie miałam okazji, by śmiać się właśnie w ten sposób. Alan przez chwili patrzył na mnie w osłupieniu, po chwili jednak przyłączył się do mnie i oboje daliśmy się ponieść głupawce. Kiedy ze śmiechu zaczął boleć mnie brzuch, wyprostowałam się i zawiesiłam spojrzenie na chłopaku, którego twarz nabrała zupełnie nowych kolorów – nie było to zbyt mądre posunięcie, bo na ten widok dopadła mnie kolejna salwa śmiechu.

– O rany – jęknął Alan. – Przecież ty tego nie przeżyjesz.

Zajęło mi kilka minut całkowite uspokojenie się.

– Przepraszam. Od razu mi lepiej – powiedziałam, ocierając łzy z oczu.

– Ale wiesz, taka zmiana po tak małej ilości piwa... Tylko pogratulować.

– Ej! – oburzyłam się. – To nie przez piwo. Ja tak czasem mam. Chociaż muszę przyznać, że dawno tak się nie śmiałam. Dziękuję.

Uśmiechnęłam się do niego, a on nagle uciekł wzrokiem, chyba troszkę speszony.

– Nawet nie wiem, co cię tak rozbawiło. Próbowałem być poważny – westchnął.

Alan siedział u mnie aż do wieczora. Cały czas spędziliśmy wesoło rozmawiając o wszystkim, co nam akurat przyszło do głowy, zajadając przyniesione przez niego słodkości i wykorzystując zapas piwa. Nie wiem, kiedy ostatnio czułam się tak odprężona, kiedy mogłam się tak beztrosko śmiać i nie myśleć o niczym złym. Chłopak próbował chyba zająć każdą sekundę mojego czasu, tak, że nie miałam ani chwili na popadanie w zadumę czy smutne przemyślenia. Zazwyczaj długo musiałam oswajać się z nowo poznanymi chłopakami, by móc rozmawiać z nimi swobodnie, jednak z Alanem stało się to szybko i zupełnie naturalnie. Zaczęło mi się wydawać, że to jego bezproblemowe nastawienie do życia może mnie uratować. Żegnał się ze mną dosyć niechętnie, widocznie perspektywa wracania do domu naprawdę nie napawała go radością, ale postanowiłam nie wypytywać się o to na razie; może, jeśli nasza znajomość się rozwinie, sam mi kiedyś wszystko opowie.

Posprzątałam wszystko dosyć sprawnie, mimo lekkiego kręcenia się w głowie (wypiłam w końcu kilka piw, a zdążyłam odzwyczaić się od alkoholu). Włączyłam telefon, który od czasu przykrej rozmowy leżał porzucony i ponury na stole. Przeczytałam kilka wiadomości z życzeniami: od mamy, dziewczyny, z którą przyjaźniłam się od pierwszej klasy szkoły podstawowej i kilku osób z gimnazjum i liceum; w przypływie dobrego humoru postanowiłam odpowiedzieć wszystkim z podziękowaniem. Po wysłaniu ostatniej wiadomości podeszłam do róż zostawionych przez Alana, dotknęłam delikatnie płatków jednej z nich, po czym nachyliłam się i zachłysnęłam wspaniałą wonią. Wstyd się przyznać, ale to był pierwszy raz, kiedy dostałam kwiaty od chłopaka, dlatego tym bardziej nie mogłam się teraz na nie napatrzeć. Dzięki nim całe pomieszczenie stało się jakby bardziej ludzkie i... żywe. Tak, właśnie to był chyba mój główny problem podczas przebywaniu w tym mieszkaniu. Ściany, meble, właściwie każdy kąt czy drobina kurzu były martwe i zimne. Telefon leżał zwykle skulony w kącie niczym drapieżne stworzenie, czekające tylko na przekazanie jakiejś złej nowiny. Trudno było urodzić się na nowo w miejscu pozbawionym życia. Tutaj rzeczywiście mogłam czuć się jak na dnie głębokiej studni, chłodnej i wilgotnej, odcięta od ludzi i świata zewnętrznego. Teraz jednak ktoś otworzył jej wieko i zaczęły docierać do mnie pierwsze promienie słońca.



Następnego dnia obudziłam się z myślą, że jednak muszę wszystko uporządkować w swoim życiu porządnie, od podstaw. Nawet, jeśli będę musiała w tym celu kilka razy pojechać do Warszawy i zmierzyć się z historiami, o których od dawna próbowałam zapomnieć. Wczoraj... Moje urodziny, może nie byłyby niczym specjalnym dla kogoś innego, dla mnie jednak ten dzień był specyficznym punktem zwrotnym w moich emocjach. Teraz nie miałam już tylko jakiegoś mglistego przeświadczenia, że mam szansę wyjść z dołka i żyć dalej, miałam wręcz pewność, że nadszedł czas na zrobienie czegoś, i nawet zaczęłam się domyślać, czego. Pora na zaprzestanie całego tego tchórzostwa, w które się wplątałam, tłumaczenie na różne sposoby swoich słabości; pamiętam, jak zaświadczenie psychiatry o dystymii z podwójną depresją pomogło mi zrzucić z siebie wszelką odpowiedzialność, pogodzić się z tym, że tak musi być, i uciec tak daleko. Jak mogłam zignorować obietnicę złożoną dawno temu? Jak mogłam poddać się i... zostawić Aleksandra? Tłumaczenie sobie, że robienie czegokolwiek w tym zakresie będzie niepotrzebnym rozgrzebywaniem przeszłości, było nierozsądne. Po pierwsze: to nie przeszłość, a raczej teraźniejszość, po drugie: właśnie zostawiając wszystko tak, jak jest, męczyłam się najbardziej i pozbawiałam się normalnego życia.

Być może naprawdę dostałam szansę wydostania się z dna głębokiej studni. Być może miałam ją cały czas, wolałam jednak siedzieć w ciemności, kuląc się przed promieniami słońca. 

#

Tak więc jest kolejny rozdział. Niestety, kończą mi się wakacje i zaczną się studia, praca dorywcza i inne fascynujące zajęcia więc nie mam pojęcia, w jakiej częstotliwości będę publikować dalsze części tego opowiadania. Jednak pisanie tego naprawdę mi pomaga i pozwala uporządkować sobie wiele rzeczy, więc pewnie czas się zawsze znajdzie :) Dziękuję osobom, które śledzą życie mojej kochanej Laury i dzielą się swoją bezcenną opinią. 

środa, 4 września 2013

Rozdział drugi

4 komentarze:
Na swój pierwszy wykład przyszłam zdecydowanie za wcześnie. Z powodu koszmarów sennych prawie w ogóle nie spałam, ale w jakiś dziwny sposób obudziłam się całkowicie wypoczęta długo przed wyznaczonym przeze mnie czasem. Czułam się nieswojo w pustym mieszkaniu więc wyszłam wcześnie, i mimo tego, że szłam okrężną drogą, i tak nie zastałam nikogo innego pod salą wykładową. Jakaś uprzejma pani poinformowała mnie, że mogę już wejść do środka i zająć miejsce, co też niezwłocznie uczyniłam.

Sala nie była jakaś wyjątkowo duża – zaczęłam mieć nawet wątpliwości, czy pomieści wszystkich studentów z mojego kierunku. Wybrałam rząd mniej więcej po środku, usiadłam pod oknem i położyłam głowę na blacie przymocowanym do oparcia każdego siedzenia. Z tej perspektywy widziałam przez okno liście ogromnej wierzby płaczącej, które poruszały się delikatnie razem z wiatrem. Dopiero wtedy zaczęłam odczuwać skutki nieprzespanej nocy, ale nawet nie próbowałam się rozbudzić, ponieważ do wykładu miałam jeszcze dużo czasu. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie odpłynąć, chociażby na te dziesięć minut.

Obudziły mnie głosy. Podniosłam głowę i rozejrzałam się, starając się jak najszybciej oprzytomnieć. Z tyłu sali zgromadziło się kilka dziewczyn, tak zawzięcie o czymś dyskutujące, że nie zwróciły na mnie najmniejszej uwagi. Ludzie z czasem powoli się gromadzili, ale zauważyłam, że wszyscy przychodzą parami lub większymi grupkami. Trudno było mi uwierzyć, że każdy poszedł na studia z jakimś swoim znajomym, więc zgadywałam, że być może zorganizowane zostało jakieś spotkanie integracyjne, o którym nie wiedziałam, a raczej – zupełnie się nim nie interesowałam. Miejsca wokół mnie stopniowo były zajmowane, ale nikt nie zdecydował się usiąść w moim rzędzie, nikt też nie zwracał na mnie największej uwagi. Nie było mi przykro z tego powodu – nie lubiłam sama zwracać na siebie uwagi i zaczynać znajomości, a zawsze w moim życiu wszystko układało się tak, że prędzej czy później ktoś sam próbował nawiązać ze mną kontakt. Wolałam wtedy jedynie, by w końcu pojawili się wszyscy i ktoś zajął miejsca w moim rzędzie, ponieważ czułam się nieswojo, tak zupełnie odizolowana wśród grupek ludzi.

Żeby nie wyglądać na zbyt zdesperowaną skierowałam wzrok z powrotem na okno. Wiatr przybrał na sile, ale pogoda nadal sprawiała wrażenie przyjemnej, nabrałam ochoty opuszczenia tego głośnego, niepokojącego miejsca i położenia się na trawie pod tą nostalgiczną wierzbą.

– Cześć, czy to miejsce jest zajęte?

Wyrwana z rozmyślań aż drgnęłam. Odwróciłam się i zobaczyłam sympatycznie wyglądającą dziewczynę, uśmiechającą się do mnie niepewnie. Musiałam mieć zniechęcający wyraz twarzy, więc szybko odwzajemniłam uśmiech.

– Nie, możesz tu usiąść. I tak nikogo tu nie znam – odparłam jak najbardziej uprzejmym tonem, na jaki tylko mogłam się zdobyć.

Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej i zajęła miejsce. Przez chwilę nerwowo szukała czegoś w swojej torebce; odniosłam wrażenie, że próbuje tylko zabić w jakikolwiek sposób czas. Miała ciemne, prawie czarne włosy sięgające jej do ramion i piwne oczy. Mam przykry (aczkolwiek dosyć skuteczny) zwyczaj oceniania ludzi po wyglądzie i analizowania pierwszego wrażenia, jakie na mnie zrobili – tym razem od razu poczułam, że będę potrafiła dogadać się z tą dziewczyną i nie będzie mnie zbytnio irytowała. Postanowiłam wykorzystać sytuację.

– Jestem Laura – przedstawiłam się, a ona zrezygnowała w końcu z grzebania w torebce. – A ty?

– Adrianna – odpowiedziała z uśmiechem. – Miło mi poznać. Cieszę się, że na ciebie trafiłam, bo już myślałam, że jestem jedyną osobą tutaj która nikogo nie zna.

Miała cichy i delikatny głos, cała sprawiała wrażenie raczej nieśmiałej i spokojnej osoby. Kogoś takiego potrzebowałam, żeby czuć się dobrze i zachowywać się najbardziej jak ja. Wymieniłyśmy kilka zdań na temat tego, dlaczego wybrałyśmy właśnie ten kierunek kiedy zauważyłam, że w pokaźnym już tłumie studentów, którzy gromadzili się przy drzwiach wejściowych, dostrzegam dziwnie znajomą twarz. Zresztą – nie dało się na nią nie zwrócić uwagi; był to chłopak wyglądający, jakby był wycięty z magazynu dla nastolatek. Dosyć długie, jasne włosy; z jednej strony chaotycznie podpięte kilkoma wsuwkami, podczas gdy część włosów swobodnie opadała mu na czoło. Wielkie, błękitne oczy i niezwykle promienny uśmiech – rozmawiał z kimś wesoło i śmiał się głośno, zarażając dobrym nastrojem ludzi wokół niego. Przez delikatne rysy twarzy i właśnie te duże oczy, przypominające naiwne oczy dziecka, nazwałabym go nie tyle przystojnym, ile raczej ślicznym czy uroczym. Miał na sobie luźną, białą koszulę, czarną kamizelkę, do tego dosyć wąskie spodnie w tym samym kolorze.

Mimo beznadziejnej pamięci do twarzy od razu do mnie dotarło, że jest to chłopak, z którym rozmawiałam wczoraj w sklepie. Chociaż musiałam przyznać, że była wokół niego zupełnie inna aura, niż poprzedniego dnia; wtedy był zamyślony, spokojny i troszkę tajemniczy, a teraz... Zmienił się w duszę towarzystwa, zabawiał wszystkich wokół. Musiałam patrzeć na niego zbyt natarczywie, bo nasze spojrzenia nagle się spotkały – poczułam się jak porażona prądem i bez jakiegokolwiek celu natychmiast odwróciłam wzrok. Kiedy po chwili znów podniosłam na niego oczy, był odwrócony i zajęty wesołą rozmową. Byłam ciekawa, czy rozpoznał mnie po raz drugi. I jakim właściwie cudem zapamiętał moją twarz po jednej krótkiej uroczystości, na której było mnóstwo innych ludzi? Ja przecież mimo rozglądania się nie wypatrzyłam nawet kogoś tak charakterystycznego, jak on.

Niedługo potem wszyscy zajęli miejsca i rozpoczął się wykład – z cywilizacji konfucjańskiej. Wykładowca postanowił nie tracić czasu na zbędne słowa wstępu i zaraz po przedstawieniu się rozpoczął swoje przemówienie. Ku mojemu zadowoleniu tematyka już na samym początku mnie zainteresowała i nie musiałam się zmuszać do uważnego słuchania i notowania, bo przychodziło to zupełnie naturalnie. Następny przedmiot, czyli środowisko geograficzne Dalekiego Wschodu mieliśmy w tej samej sali, więc zamiast się przemieszczać zostałam na przerwie razem z moją sąsiadką i wymieniałyśmy spostrzeżenia. Z zadowoleniem zauważyłam, że tak jak ja jest zafascynowana regionem – drugi wykład zleciał nam równie szybko.

– Ja muszę iść na tramwaj, a ty jak wracasz do domu? – spytała mnie, kiedy znalazłyśmy się już na zewnątrz budynku.

– Mieszkam tak blisko, że pójdę sobie spacerkiem.

– Ale ci dobrze! – westchnęła. – W takim razie będę czasem do ciebie wpadać po zajęciach, co ty na to?

Zgodziłam się ze szczerą radością. Naprawdę czułam się przy tej dziewczynie komfortowo i byłam zadowolona, że nie jestem już skazana na samotność. To mimo wszystko moja pierwsza znajoma w nowym mieście. Wymieniłyśmy się numerami telefonów i odeszłyśmy, każda w swoją stronę. Wcale nie miałam ochoty wracać do domu. Najchętniej poszłabym od razu do sklepu wypracować kilka godzin, ale czekała mnie jeszcze godzinna wizyta u psychoterapeuty. Postanowiłam pójść tam na piechotę, żeby tylko wytracić czas i nie musieć siedzieć w ciszy i samotności, z własnymi myślami obijającymi się o ściany.



Na szczęście okazało się, że lekarz też przyszedł znacznie wcześniej i z chęcią zgodził się na wizytę nieco przed wyznaczoną godziną. Był dosyć młodym mężczyzną o przyjaznej twarzy. Nie mogłam zrozumieć, jak to się dzieje, że za każdym razem jestem przydzielana do facetów – jakby wszyscy na odległość wyczuwali, że nieswojo się z nimi czuję i mam problem z otwieraniem się. Postanowiłam jednak zrealizować swój plan i przymknąć na to oko – chciałam przecież jedynie dotrzymać obietnicy danej mamie i mogę pozwolić na zachowanie pozorów odgórnej kontroli mojego stanu psychicznego.

– Pewnie wolałaby pani to ominąć, ale niestety muszę zadać to pozornie bezużyteczne w tym momencie pytanie: co panią do mnie sprowadza?

Westchnęłam. No tak. Nie szkodzi, że musiałam odpowiadać na to pytanie już trzy razy, na początku rozmowy z każdym lekarzem. Za każdym razem opowiadać tę samą historię, mimo że zgodziłam się na przekazywanie akt mojej "choroby" między lekarzami. Mężczyzna patrzył na mnie wyczekująco.

– Próbowałam się zabić, potem zdecydowałam się na przeprowadzkę i przyszłam tutaj do pana, bo obiecałam to mamie.

– Czyli mam rozumieć, że nie przyszła tu pani z własnej woli? – spytał z uśmiechem. – Musi mieć pani świadomość, że nikt nie będzie pani leczył na siłę.

Pokiwałam głową. To wszystko było oczywiste i miałam pełną świadomość, że całe moje życie, moje nastroje i stan psychiczny zależy w tym momencie tylko i wyłącznie ode mnie. Jeżeli będę chciała żyć normalnie, najpewniej sama to osiągnę.

– Chciałbym, żeby opowiedziała mi pani, jak doszło do tej próby samobójczej. Czy wydarzyło się w pani życiu coś, co mogło panią do tego skłonić? Jak się pani czuła?

– Mam depresyjną osobowość odkąd sięgam pamięcią – zaczęłam recytować znudzonym głosem. – Na co dzień funkcjonuję całkiem normalnie, może tylko nie czerpię tyle radości, ile powinnam, ale raz na jakiś czas wpadałam w naprawdę wielkie dołki i trudno mi było się podnieść. Wtedy za każdym razem myślałam o śmierci. A właściwie nie pamiętam, kiedy o niej nie myślałam. A do tego tuż przed moją maturą mój rodzony ojciec się powiesił, widocznie coś się we mnie złamało i uznałam, że to dobry moment. Jak widać, nic z tego nie wyszło i żyję sobie dalej.

Psycholog przez cały czas przyglądał mi się uważnie, co jakiś czas coś zapisując. Miał zmarszczone brwi i wyraźnie się nad czymś głęboko zastanawiał.

– Mówi pani o trudnych sprawach, które przecież dotknęły panią, a nie kogoś innego. A jest pani niesamowicie opanowana. O, a teraz nawet się pani uśmiecha – dodał, kiedy nie mogłam się już powstrzymać. – Wygląda pani najwyżej jak na rozmowie o pracę. Pełne opanowanie, kontrola. A gdzie są pani uczucia?

Wzruszyłam ramionami. Już to wszystko słyszałam.
 
– Czy byłaby mi pani w stanie opowiedzieć o swoich relacjach z ojcem? Z tego co pani mówi, śmierć ojca nie jest pani głównym problemem, ale od czegoś musimy zacząć.

Spełniłam jego prośbę i opowiadałam o wszystkim. Wiedziałam, że dobrze czasem powiedzieć o wszystkim na głos, uporządkować to sobie – wizyty u psychoterapeuty postanowiłam traktować jako sposób na wygadanie się i poukładanie sobie wszystkiego; najlepiej sama, nie potrzebowałam chyba niczyich porad, bo nie wierzyłam w to, że ktoś może mnie zrozumieć lepiej ode mnie samej. Opowiedziałam więc w skrócie o tym, jak ojciec odszedł wcześnie, kiedy byłam jeszcze w przedszkolu – ja z moim bratem przez tydzień nawet nie zauważyliśmy jego nieobecności, bo alienował się już długo wcześniej, prawie go nie było w naszym życiu. O tym, jak go potem zaczęłam uwielbiać; a może nie tyle jego samego, ile obraz idealnego ojca w mojej wyobraźni. Opisałam jak wyjeżdżał czasem z nami na obozy harcerskie, jaki wydawał mi się wtedy piękny i dobry, jak cudownie grał na gitarze i wszystkie inne dzieci mi go zazdrościły, jak potrafiłam przepłakać całą noc jak nie przyjechał by zostać z nami na noc, kiedy mama musiała pracować do późna. Trudno wytłumaczyć komuś to moje nienaturalne, obsesyjne wręcz przywiązanie i tęsknotę do mężczyzny, którego tak naprawdę prawie w ogóle nie było w moim życiu. Potem przeprowadzka do nowego męża mamy, urwany zupełnie kontakt z ojcem, nagła informacja, że założył nową rodzinę, ma małego synka...

– I co dalej? Miała potem pani z nim kontakt?

Dotarło do mnie, ze od jakiegoś czasu przestałam opowiadać i siedziałam zamyślona. Pokiwałam wolno głową.

– Potem mama go w końcu zmusiła, by płacił alimenty. To było jakieś dwa lata temu... Znowu zaczęliśmy się widywać. Ale rozumie pan... Miałam wrażenie, że to było wymuszone, nienaturalne. Poza tym nie był tym pięknym, idealnym tatusiem którego pamiętałam z moich dziecięcych marzeń. On chyba naprawdę próbował odbudować kontakt – zatrzymałam się na chwilę, by dobrze dobrać słowa – ale ja go odrzuciłam. Byłam oczywiście miła i uprzejma, ale to wszystko było zbyt trudne. Spotykaliśmy się raz na jakiś czas, a ostatni raz, kiedy go widziałam... Naprawdę chciałam go przytulić. Ale nie potrafiłam. Potem uznałam, że muszę się przygotowywać do matury, a nie naprawiać więzi rodzinne, że jeszcze się za to zabiorę, jak już wszystko załatwię... I nie zdążyłam.

Psycholog wpatrywał się we mnie w napięciu. Być może oczekiwał, że się rozpłaczę, ale nic takiego nie nastąpiło; cały czas czułam w sobie jakąś blokadę. Uśmiechnęłam się do niego, chcąc zasygnalizować, że nie mam już nic innego do powiedzenia. Mężczyzna spojrzał na zegarek i wyprostował się.

– Zanotowałem sobie kilka spostrzeżeń na pani temat, którymi się z panią podzielę na którymś z naszych następnych spotkań. Na dzisiaj proponuję zakończyć, chyba, że chce pani o czymś mi jeszcze powiedzieć – spojrzał na mnie pytająco, a po tym, jak pokręciłam przecząco głową, dodał: – W takim razie do zobaczenia za tydzień.

Pożegnałam się z nim i opuściłam pospiesznie budynek. Kiedy tylko znalazłam się na świeżym powietrzu, poczułam ogromny ciężar opadający na moje serce. Usiadłam na pierwszej ławce, jaką znalazłam i ukryłam twarz w dłoniach. Gdzie są moje uczucia...? Właśnie tutaj. Dopiero teraz, gdy byłam sama, nie narażona na czujne oko lekarza wszystko na mnie opadło, wszystkie emocje, które widocznie przez cały czas gromadziły się gdzieś głęboko – uwolniły się i zalewały moje ciało. Oddychałam głęboko, próbując się uspokoić; to nie powinno być trudne, przez całe życie radziłam sobie z odpychaniem od siebie męczących emocji.

Tak było i tym razem, po kilku minutach znowu nie czułam zupełnie nic. Właściwie odczułam nawet zażenowanie z powodu mojego chwilowego wybuchu, te uczucia były po prostu bezwartościowe. Ruszyłam powoli w stronę domu (jak ciekawie się złożyło, że wszystkie miejsca, do których będę musiała się udawać są w tak niewielkiej odległości od siebie), po drodze zatrzymałam się w restauracji o bardzo przeciętnym wystroju i zjadłam tani obiad. Po tej wizycie tym bardziej nie miałam ochoty wracać do pustego mieszkania, dlatego zdecydowałam się wpaść do sklepu i sprawdzić, czy jest dla mnie jakaś praca.



Wykładając towary na półce przypomniałam sobie o chłopaku z mojego kierunku. Chyba zbyt mało ludzi widuję, dlatego o nim myślę. Zaczęłam nawet mieć nadzieję, że spełni swoją obietnicę i pojawi się tutaj znowu, najlepiej dzisiaj. Chciałam sprawdzić, czy będzie taki, jakiego zapamiętałam go wczoraj. Z jakiegoś powodu zafascynował mnie – pewnie z braku innego, niedołującego tematu do rozmyślań.

– Przepraszam... Czy mogłaby mi pani powiedzieć, ile to kosztuje?

Pomogłam kobiecie w starszym wieku odczytać cenę znajdującą się w tak widocznym miejscu, że niezauważenie jej graniczyło z cudem. A za jej plecami dostrzegłam coś jeszcze, również nie do przeoczenia.

Jasną czuprynę.

Chłopak patrzył na mnie z uśmiechem. Być może stał już tam dłuższy czas, bo zajęta swoimi obowiązkami zupełnie straciłam kontakt z otoczeniem i mogłam nie wyczuć, że ktoś mnie obserwuje. Kiedy staruszka odeszła, poczułam się jak na linii odstrzału i zapragnęłam gdzieś się schować – nie wiedziałam właściwie, jak powinnam się zachować, na dobrą sprawę nawet go nie znałam, na wykładzie przyłapał mnie na gapieniu się na niego, a potem jeszcze uciekając wzrokiem zachowałam się jak dziewczynka z podstawówki.

W ciągu ułamka sekundy przeanalizowałam wszystkie za i przeciw przywitaniu się z nim i już podjęłam decyzję o ucieczce w dalsze półki sklepowe, kiedy chłopak podszedł do mnie.

– Teraz już nie zaprzeczysz temu, że mogłem cię gdzieś wcześniej widzieć – powiedział z szerokim uśmiechem.

Z tej perspektywy wydawał mi się nieco niższy i drobniejszy niż wtedy, gdy obserwował mnie badawczo zza sklepowej lady.

– Tak... Widziałam cię dzisiaj – przyznałam.

Pokiwał głową, bardzo z siebie zadowolony. Dotarło do mnie wtedy, że główną różnicą jak dostrzegałam w nim "ze sklepu" a nim "z uczelni" była naturalność jego gestów. W centrum uwagi studentów jego gestykulacja była trochę przesadzona, jakby starał się odegrać jakąś rolę. Teraz wyglądał normalniej i znacznie bardziej przystępnie, przynajmniej według moich kryteriów.

– Jestem Alan. Przyszedłem dzisiaj tutaj właściwie tylko po to, żeby sprawdzić, czy tu będziesz, tak z czystej ciekawości. Troszkę cię dzisiaj chyba wystraszyłem, co? Ale nie martw się, nie gryzę – zamilkł na chwilę i spojrzał na mnie zamyślony. – A ty?

Mówił szybko i trudno było nadążyć za jego tokiem myślenia.

– Ja? Chyba też nie gryzę.

Jego duże błękitne oczy zrobiły się jeszcze większe ze zdziwienia, a po chwili wybuchł głośnym, szczerym śmiechem.

– Mam nadzieję – wykrztusił, nadał chichocąc. – A masz jakieś imię?

– Laura. I chyba powinnam wrócić do pracy.

– A... tak, tak – wyglądał na troszkę zakłopotanego. – Przepraszam, że cię tak nachodzę. Mam tylko jedną prośbę. Jak mnie jutro zobaczysz, to nie uciekaj, okej? Bardzo źle się czuję, jak ktoś mnie nie lubi.

Pokiwałam głową, starając się nie zaśmiać. Alan, wyraźnie uradowany, wyszedł szybkim krokiem ze sklepu – można nawet powiedzieć, że z niego wybiegł. Ten człowiek rzeczywiście chyba potrzebował być w centrum uwagi, ale dzięki temu dawał też ludziom wokół siebie wiele radości. Nawet ja dzięki niemu poczułam się trochę oczyszczona. Nie uszedł też mojej uwadze fakt, że dwie klientki odprowadziły go wzrokiem pełnym zachwytu. Zawsze uważałam, że mam dosyć wysoką samoocenę, ale dopiero teraz do mnie dotarło, jak bardzo się myliłam; bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że czułam się tak pocieszona okazanym zainteresowaniem? Z jakiejś głupiej przyczyny wątpiłam, że ten chłopak będzie chciał chociaż na mnie spojrzeć, a on kolejny raz zaczął ze mną rozmowę, dał mi nacieszyć się przez chwilę jego uroczą, pocieszającą aurą. Naprawdę, cieszyłam się jak idiotka.



Tym razem skończyłam pracę przed zachodem słońca, więc nie byłam tak bardzo zaniepokojona powrotem do mieszkania. Czułam się nawet bardziej podniesiona na duchu, wreszcie miałam wrażenie, że wszystko ma szansę się jakoś ułożyć, nawet jeśli będzie to proces powolny.

Wchodząc na swoje piętro zauważyłam, że ktoś stoi pod drzwiami mojego tajemniczego sąsiada.

Tym razem nie byli to podejrzani mężczyźni, a naprawdę ładna dziewczyna, oparta o ścianę i wyraźnie znudzona czekaniem.

Kiedy byłam blisko, odwróciła się w moją stronę i zmierzyła mnie bardzo podejrzliwym spojrzeniem. Wyglądała na kilka lat ode mnie starszą, była mocno umalowana a jej ubrania podkreślały w dosyć wyzywający sposób jej kobiece kształty. Obok niej stała pokaźnej wielkości torba z zakupami spożywczymi.

Miałam wielką ochotę zadać jej kilka pytań dotyczących mojego sąsiada ale patrzyła na mnie z taką niechęcią, że odpuściłam sobie jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu i poszłam prosto do swojego mieszkania. Kilka minut później usłyszałam na korytarzu męski głos, ale nie mogłam niczego dostrzec przez wizjer.

Moja ciekawość po raz kolejny nie została zaspokojona.

Ale to dopiero piąty dzień mojego nowego życia.

A czułam, że każdy następny przyniesie coraz większe zmiany, prawdopodobnie zmiany wielkie i nieodwracalne, ale zaczęłam wreszcie czuć w sobie siłę, by się z nimi zmierzyć. 

#

Nie jestem przekonana, czy kolejne rozdziały powinny być dłuższe, krótsze, czy zostawić tak jak jest. Co do samej historii mam nadzieję, ze uda mi się włożyć w nią trochę więcej blasku i dawać Laurze coraz więcej nadziei. Trzymajcie kciuki:)  

niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział pierwszy

14 komentarzy:
Już chyba setny raz obejrzałam bilet na pociąg. A raczej – bilet do mojego nowego życia. Samo myślenie o tym wyjeździe potrafiło wyrwać mnie na chwilę z obojętności; wydawać by się mogło, że właśnie tego najbardziej teraz potrzebowałam. Zupełnej odmiany, odmiany na zawsze.

– Laura – usłyszałam za sobą głos mamy. – Wszystko już spakowałaś? Pamiętaj, że w razie czego możesz przyjechać, kiedy tylko zechcesz... Mogę też wysłać paczkę.

– Dziękuję. Nie jadę aż tak daleko – uśmiechnęłam się blado.

Nic nie mogłam wtedy poradzić na to, że nie potrafiłam rozmawiać z ludźmi. Próbę samobójczą – tak to chyba powinnam nazywać – przeżyłam tylko fizycznie. Moja dusza umierała już długo przed nią, a wylądowanie w szpitalu tylko zwieńczyło ten proces. Nie czułam jednak smutku, nie odczuwałam właściwie żadnych uczuć. Była we mnie jedynie ta obojętność i zimna pustka. Żadnej woli życia. Nie mam pojęcia, dlaczego przeżyłam; lekarze nazywali to cudem, ponieważ odnaleziona zostałam w ostatnim momencie, kiedy prawie utopiłam się w wannie, nie wspominając już o ilości utraconej krwi. A mimo to wyglądam teraz tak, jak przedtem – te same proste, ciemnoblond włosy i duże, zielone oczy. Zewnętrznie nic się we mnie nie zmieniło, z wyjątkiem blizn na nadgarstkach – ale nawet one goją się nieprawdopodobnie szybko. Zdałam dobrze egzaminy kończące liceum, dostałam się na studia... Wszystko to beznamiętnie, bez jakiegokolwiek przejmowania się.

I teraz, równie obojętnie porzucam swoje życie. Zostawiam całe to bagno, w którym przez ostatnie miesiące musiałam się taplać. Uciekam? Być może. Wolę mówić na to: ostatnia szansa. Po wydarzeniach, które ostatnio mnie spotkały nie potrafiłam się odnaleźć – być może dlatego próbowałam skończyć swoje życie, co oczywiście tylko pogorszyło sprawę. Miałam całkiem sporo znajomych, wydaje mi się, że byłam lubiana, ale przez tragedię, która mnie spotkała nie wiedzieli, jak się wobec mnie zachowywać i ostatecznie w najgorszych chwilach zostałam sama. Całkiem sama, ze swoimi przemyśleniami, wyrzutami sumienia, bolesnymi wspomnieniami. W końcu śmierć bliskiej osoby musi zostawić po sobie jakiś ślad.

I to śmierć ojca. Śmierć z wyboru.

W ten sposób postanowiłam opuścić wszystko i wszystkich i polegać tylko na sobie. Nikt już nie będzie mógł mnie zranić swoją bezczynnością, bo nikt nic o mnie nie będzie wiedział. Nawiążę jedynie płytkie znajomości, nikt nie będzie w stanie mnie zasmucić, nie będą nawet wiedzieli jak. Cudowne życie. Nie będę w końcu od nikogo oczekiwać, że zaproponuje spędzenie ze mną czasu, żeby mnie jakoś wspierać, żebym nie została z tym wszystkim zupełnie sama. Jednak "przyjaciele" najczęściej właśnie tacy są – lubią dużo mówić o przyjaźni, oddaniu, pomaganiu sobie nawzajem, ale jeśli przyjdzie co do czego, jakoś im te wszystkie słowa umykają. Pozostaje tylko uśmiechać się ironicznie przy następnym "kocham cię" i "tęskniłam".

Z takimi przemyśleniami następnego dnia wsiadłam do pociągu. Nie miałam ze sobą wiele bagaży, bo większość potrzebnych rzeczy zdążyłam przetransportować już wcześniej. Nawet nie prosiłam nikogo o pomoc, chciałam wszystko w miarę możliwości załatwić sama. Żeby nic już nikomu nie zawdzięczać. Zresztą – wyjątkowo wszystko układało się łatwo. Niemal od razu trafiłam na ofertę niesamowicie taniej kawalerki, o dziwo w dobrym stanie i niezłej lokalizacji względem mojej uczelni. Wykłady miałam tak rozłożone, że znalezienie pracy nie powinno być problemem. Nawet pociąg odjechał bez minuty opóźnienia; wyglądało to wszystko tak, jakby jakaś siła pchała mnie ku nowemu, nie pozwalała oglądać się za siebie. A ja szłam, z prądem, w całkowitej obojętności. A mówi się, że z prądem rzeki płyną tylko martwe ryby...

Podróż zleciała szybko. Rozmyślałam o trzech latach liceum, o ludziach, których poznałam i z którymi zdążyłam się zżyć. O wszystkich sytuacjach mniej lub bardziej zabawnych, wzruszających, denerwujących... O tych czasach, kiedy jeszcze coś czułam – czasem nawet za bardzo. Jakieś głupie miłostki, sympatie, napady zazdrości; to wszystko było teraz dla mnie jakby za kurtyną, która oddzielała mnie od wszelkich wrażeń, których powinnam była doznawać.

Wyciągnęłam rękę przed siebie, by ją dotknąć.

Nacisnęłam klamkę a moje nowe życie stanęło dla mnie otworem.

A raczej – powitało mnie zupełną pustką. Już przed samymi drzwiami leżały kartony, które porzuciłam tu podczas poprzedniej wizyty. W średniej wielkości pokoju stały tylko najpotrzebniejsze meble – nowa wersalka, stolik z dwoma krzesłami, szafa i nieduży, poziomo ustawiony regał oddzielający salonik od części kuchennej, równie skromnie urządzonej. Łazienka również urządzona była w możliwe najoszczędniejszy sposób. Wszystko było czyste i nowe, pozbawione duszy. Bez uczuć. Zupełnie, jak ja. Rzuciłam bagaże na sam środek pokoju i usiadłam na wersalce z głębokim westchnieniem. Czyżbym była w domu?

I co teraz?
 
Ani przez chwilę oczywiście nie spodziewałam się jakichś fajerwerków, wielkich zmian życiowych na samym wstępie. Ale wtedy poczułam się zagubiona nawet bardziej niż wcześniej – byłam w końcu u siebie, poszłam drogą, którą sama wybrałam a nawet mimo to nie byłam w stanie odczuć radości, satysfakcji, czegokolwiek. Jeszcze tego ranka byłam w domu; pożegnałam się krótko z rodziną, wsiadłam do pociągu, dotarłam do celu, otworzyłam mieszkanie... I na dobrą sprawę nic się nie zmieniło. Zajęcia miały zacząć się dopiero za dwa dni, a ja nie wiedziałam, co zrobić z tym czasem.

Pomyślałam przez chwilę, że mogłabym zapoznać się z sąsiadami, by mieć czasem z kim spędzić czas, porozmawiać czy poprosić o pomoc. Ale szybko do mnie dotarło, że nie jestem jeszcze w stanie rozmawiać normalnie z ludźmi. Zniechęciłabym ich od razu do siebie. Potrzebowałam czasu, by nabrać sił na założenie maski i udawanie kogoś innego. Już dawno do tego przywykłam – tak bardzo, że czasem nie bardzo wiedziałam, kim tak naprawdę jestem. Odnosiłam nawet czasem wrażenie, że jestem tylko lustrem, w którym odbijają się inni ludzie; moje zachowanie w naturalny sposób zmieniało się w zależności od rozmówcy. Byłam elastyczna i potrafiłam się idealnie dostosować, mogłam być poważna i smutna, ale nie sprawiało mi też problemu robienie z siebie roześmianej idiotki. A potrafiłam śmiać się głośno, najgłośniej ze wszystkich. Ale teraz... Opadły ze mnie wszystkie maski, zostałam sama ze sobą i czas pogodzić się z tym, że przyjdzie taki moment, w którym będę musiała zajrzeć w głąb tej pustej skorupy, którą jestem. Zawsze jest szansa, że coś w niej zostało.


Następnego dnia znalazłam pracę. A raczej – sama się znalazła, bo nie włożyłam w poszukiwania jej nawet najmniejszego wysiłku. Poszłam do pobliskiego sklepu, by zrobić podstawowe zakupy spożywcze, a płacąc za produkty zauważyłam na ladzie ogłoszenie o poszukiwaniach nowego pracownika w ramach pracy dorywczej. Okazało się, że obsługiwała mnie akurat kobieta odpowiedzialna za tego typu decyzje i pracę dostałam praktycznie od ręki, w bardzo elastycznych godzinach i przyzwoitym wynagrodzeniem. Postanowiłam zacząć już następnego dnia, pracować jak najdłużej, by zabić jakoś czas w ostatni wolny dzień przed pójściem na uniwersytet. Poza tym była to doskonała okazja, by zacząć oswajać się z ludźmi – w końcu można powiedzieć, że przez prawie cztery miesiące od końca maja troszkę zdziczałam.

Przez resztę popołudnia przechadzałam się po okolicy. Muszę przyznać, że do życia przypadło mi wyjątkowo urokliwe miejsce; stare, ale zadbane i kolorowe kamienice, niezbyt gęsta zabudowa, w pobliżu urokliwy skwer a nawet ludzie mieli jakieś przyjemniejsze twarze, niż w moim rodzinnym mieście. Odniosłam wrażenie, ze nawet może mi się tu podobać – miasto mniejsze od stolicy, w której przyzwyczaiłam się żyć, jakieś takie bardziej tradycyjne, ładne i spokojne. Nigdy nie lubiłam zbyt dużych miast, miałam w nich wrażenie bezdechu, zbytniego, niepotrzebnego pośpiechu i stresu. Poza tym szare drapacze chmur nie mają w sobie, według mnie, zupełnie nic pięknego. Miałam okazję być raz w Londynie i po kilku godzinach było mi już niedobrze (chociaż trudno zaprzeczyć, że tam też odnaleźć można miejsca urokliwe), podczas gdy zachwycałam się małymi szkockimi miejscowościami i wcale nie miałam ochoty z nich wyjeżdżać. Kiedy jeszcze miałam trochę fantazji i radości życia snułam ciche plany studiowania w Edynburgu, który pokochałam przez jego niesamowitą, trochę mroczną a jednoczenie szalenie artystyczną aurę. Mimo chłodu i szarości deszczu całe miasto śpiewało, tańczyło i żyło w jakiejś gorączce tworzenia. Tak... Dla takich pięknych miejsc warto chyba pożyć jeszcze troszkę.

Tak zatopiłam się w myślach, że wpadłam na mężczyznę w średnim wieku, który na moje przeprosiny uśmiechnął się tylko, machnął ręką i poszedł dalej. Nie wiem, czy to ja byłam lepiej nastawiona, czy naprawdę wszyscy uśmiechali się jakoś znacznie częściej niż w Warszawie.

Kiedy dotarłam już do mojego bloku i weszłam po schodach na drugie piętro zauważyłam, że przed drzwiami do mieszkania sąsiadującego z moim stała dwójka ludzi. Pukali bardzo głośno i niecierpliwie, właściwie łomotali tak mocno, jakby mieli zamiar roztrzaskać drzwi. Byli to mężczyźni, wyglądali na jakieś dwadzieścia pięć lat. Musiałam przejść obok nich, co nie uszło niestety ich uwadze.

– Nie widziałaś może dzisiaj typa, który tutaj mieszka? – spytał od razu wyższy i lepiej zbudowany z nich. – Mam wrażenie, że się chowa w tej swojej norze.

Obaj wyglądali bardzo nieciekawie i dosyć agresywnie. Styl mówienia tego chłopaka sprawiał wrażenie, że za kulturą i edukacją on raczej nigdy nie przepadał. Stanęłam przed swoimi drzwiami.

– Dopiero się tu wprowadziłam i jeszcze nikogo tutaj nie widziałam – wyjaśniłam z nadzieją, że dadzą mi spokój.

– To pewnie z nami będziesz się teraz często widzieć – tym razem drugi chłopak uśmiechnął się niesmacznie, po czym jeszcze raz walnął pięścią w drzwi. – Ale na tę ofiarę losu nie marnuj czasu, frajer boi się nawet drzwi otworzyć, żeby swoje własne sprawy z nami załatwić. Szkoda czasu.

Westchnął. Postali jeszcze chwilę na korytarzu, chyba nasłuchując czy ktoś przypadkiem nie porusza się w tamtym mieszkaniu, po czym odeszli niechętnie. Ja otworzyłam swoje drzwi dopiero wtedy, kiedy przestałam słyszeć dudnienie ich ciężkich butów na schodach. A jednak okolica nie jest aż tak spokojna. Przez chwilę zastanawiałam się, kim może być mój tajemniczy sąsiad i przed jakimi sprawami tak się ukrywa, szybko jednak straciłam zainteresowanie. Tak czy inaczej, nie byli to raczej ludzie, z którymi miałabym ochotę mieć cokolwiek do czynienia.


Ciemność.

Odczuwam nieprzyjemną wilgotność i zastałe powietrze.

Wyciągam ręce przed siebie, wyczuwam okrągłą, ceglaną ścianę, pomieszczenie jest tak małe, że nie mogę nawet rozprostować nóg.

Biorę głęboki oddech, czuję tylko zapach stęchlizny. Pogrąża się we mnie poczucie beznadziei i pustki. A jednocześnie czuję, że to miejsce jest częścią mnie. Razem jesteśmy nierozerwalną całością. Poza tym miejscem nie istnieję.

Patrzę w górę. Gdzieś wysoko nade mną widzę blady pierścień światła.

Jestem w głębokiej studni. Jestem głęboką studnią.


Obudziłam się z głębokim westchnieniem. Przez długie chwile łykałam zachłannie powietrze, jakby wcześniej zabrakło mi tlenu. Nie mogłam otrząsnąć się z dziwnego wrażenia, że jestem gdzieś uwięziona. Ten dziwny sen przeraził mnie – nigdy nie przytrafiło mi się coś takiego. Wydawało mi się wtedy, że jestem zupełnie rozbudzona, odbieram z wyjątkową dokładnością wszystkie bodźce; jednak jednocześnie miałam poczucie, że jestem w jakiejś innej rzeczywistości. W równoległym świecie... Albo właśnie w sobie samej, w głębokiej studni mojej duszy. Trudno ubrać w słowa niektóre rzeczy, a jak się czegoś nie zrozumie od razu, to pewnie nie pojmie się tego już nigdy. Dlatego pozostało mi tylko odpocząć i przygotować się psychicznie do pierwszego dnia studiów.

Wczorajszy dzień w pracy minął mi niespodziewanie szybko i efektywnie. Praca nie była uciążliwa – rano przygotowałam sklep to otwarcia, potem sprawdzałam, czy wszystkie produkty lezą na swoim miejscu, wystawiłam rzeczy z dostawy, a na koniec miła właścicielka sklepu nauczyła mnie obsługiwać kasę, przy której spędziłam ostatnie dwie godziny. Wtedy podobało mi się najbardziej, bo mogłam pogrążyć się w rozmyślaniach, zająć się mechanicznymi czynnościami, od czasu do czasu tylko uśmiechnąć się do klienta, zadać kilka pytań i podać kwotę do zapłaty. Zauważyłam, że wieczorem przychodzi tu mnóstwo młodych ludzi, a mężczyźni uśmiechają się do mnie bardzo chętnie i zagajają rozmowę. Lubię czasem o sobie mówić, ze jestem aspołeczna, ale prawda jest taka, że zwykle robię dobre wrażenie na ludziach – a póki nasza znajomość jest tylko powierzchowna, bardzo dobrze się z nimi dogaduję. Właścicielka wyraziła zadowolenie z mojej pracy i tym sposobem przeszłam "dzień próbny".

Umalowałam się delikatnie, włosy tylko rozczesałam, bo i tak żyją własnym życiem i układają się same, ubrałam się i wyszłam. Postanowiłam zrezygnować z oficjalnego rozpoczęcia dla wszystkich studentów i udać się dopiero na spotkanie na moim własnym kierunku, właściwie tylko po to, by odebrać legitymację i indeks. No i troszkę ciekawiło mnie, z jakimi ludźmi przyjdzie mi spędzać czas. Od mojego mieszkania do budynku mojego wydziału dzieliło mnie zaledwie dwa przystanki tramwaju; przeszłam ten odcinek pieszo.

Na ceremonii nie dowiedziałam się niczego zaskakującego. Nawet przez chwilę dałam się ponieść górnolotnym emocjom, że zaczynam studia na najstarszym uniwersytecie w Polsce, ze powinnam uważać na to, czym sobą reprezentuję i tak dalej. Pomyślałam nawet, że to rzeczywiście może być moje miejsce. Wszystko było tak ładnie ubrane w słowa, cała ta sytuacja dostarczyła mi emocji, których mi brakowało. Czyli jakichkolwiek emocji.

Spróbowałam ogarnąć wzrokiem ludzi wokół mnie. Trudno było stwierdzić, z kim tak naprawdę będę, ponieważ w sali byli przemieszani studenci z dwóch różnych kierunków. Wydawało mi się wtedy jednak, że ci bardziej charakterystyczni powinni być z mojego – ze studiów dalekowschodnich. Zawsze ciągnęło mnie do dalekiego wschodu, zwłaszcza do Chin i Japonii i zdawałam sobie sprawę, co mogą mieć w głowach ludzie, których zainteresowania wyrosły z tych samych pobudek, co moje. Aczkolwiek ich twarze wydawały się bardziej entuzjastyczne, weselsze niż odbicie, które zobaczyłam dzisiaj rano w lustrze. Nikt nie przykuł jakoś wyjątkowo mojej uwagi, zauważyłam tylko od razu kilka dziewczyn, z którymi raczej bym się nie zaprzyjaźniła. Mam w sobie coś takiego, że łatwo uprzedzam się do kobiet – szybko zaczynają mnie irytować, a właściwie to już po jednym spojrzeniu wiem, czy jestem w stanie z kimś się zadawać, czy nie. Zupełnie odwrotnie mam w stosunku do mężczyzn; nie denerwują mnie, łatwo mogę się z nimi dogadać na bardzo płytkim poziomie znajomości i relacje z nimi tak mnie nie męczą. Pod warunkiem, że nie chcą czegoś więcej, co się jednak zazwyczaj nie zdarza. Chyba łatwo wyczuć, że coś jest ze mną nie tak.

Miałam jeszcze godzinę do stawienia się w sklepie, więc postanowiłam pójść tam spacerkiem, okrężną drogą. Próbowałam przypomnieć sobie jakąkolwiek nową twarz z mojego wydziału, jednak okazało się to niemożliwe. Pewnie wkrótce kogoś poznam. Na moim kierunku jest zaledwie siedemdziesiąt osób, a większość zajęć będziemy odbywali podzieleni na dwie grupy, przez co będę się pewnie czasem czuła jak w klasie w liceum. I uczyni to mnie mniej anonimową, ale powinnam się chyba z tego cieszyć – muszę się tutaj leczyć i jak najbardziej korzystać z życia i możliwości, jakie mi daje.

Tym razem niemal od razu stanęłam przy kasie. W sklepie było znacznie więcej klientów niż poprzednim razem, ale praca nie była nużąca. Chętnie pogrążałam się we własnych rozmyślaniach, nie zapominając o utrzymywaniu pogodnego wyrazu twarzy.
Chłopak czekający, aż podliczę wszystkie jego zakupy wpatrywał się we mnie wyjątkowo uparcie, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. Był wysoki i szczupły, miał rozmierzwione, jasne włosy i niesamowicie niebieskie oczy. Cały sprawiał wrażenie księcia z pierwszej lepszej bajki dla małych dziewczynek. Czułam się niezręcznie pod jego badawczym spojrzeniem i musiałam wyjątkowo bardzo uważać, by nie popełnić błędu.

– Czy ja ciebie gdzieś już nie widziałem? – powiedział w końcu, chociaż nie brzmiało to tak, jakby oczekiwał ode mnie odpowiedzi.

Posłałam mu krótkie spojrzenie i wzruszyłam ramionami. Czyżby tekst na podryw? Jednak nie wyglądał na takiego, co by się mną od razu zainteresował. Z przykrością musiałam stwierdzić, że czułam się troszkę nie w jego lidze.

– Dwadzieścia cztery pięćdziesiąt.

Przez chwilę patrzył na mnie zaskoczony, jakby zapomniał, po co tu właściwie przyszedł. Po chwili jednak powrócił do rzeczywistości i zaczął wyliczać pieniądze.

– Naprawdę cię gdzieś widziałem. I to całkiem niedawno. Takie zielone oczy... – zamyślił się znowu, podając mi odliczoną kwotę.

– Mieszkam tu od kilku dni i niezbyt często się ruszam z domu, więc wątpię – uśmiechnęłam się uprzejmie, wydając mu resztę.

Chłopak wziął torbę z zakupami i chciał coś chyba jeszcze powiedzieć, ale kolejka zaczęła się powiększać, więc rzucił tylko "pewnie jeszcze wpadnę" i odszedł. Dziwny człowiek. Zdecydowanie nie wyglądało to tak, jakby próbował mnie poderwać, ale z drugiej strony nie miałam pojęcia czemu tak nurtuje go moja osoba. I to mało rozgarnięte spojrzenie. Jeśli zamierzał przyjść tu znowu, to pewnie mieszkał gdzieś w okolicy – nawet miałam nadzieję, że jeszcze go zobaczę, bo całkiem mnie zainteresował. Przez chwilę przemknął mi pomysł, że to może on jest moim tajemniczym sąsiadem, jednak szybko odgoniłam od siebie te myśli, ponieważ nie wierzę jednak w aż tak wielki zbieg okoliczności. I chyba bym nie wytrzymała na co dzień z takim pięknym sąsiadem. Jakoś mnie tacy ludzie wytrącają z rytmu, nie potrafię się z nimi obchodzić.

Kiedy wracałam do domu, było już całkiem ciemno. Miałam nadzieję, że nie spotkam podejrzanych ludzi pokroju znajomych mojego sąsiada, którzy obiecali mi w końcu, że będę ich często widywać. Szczęśliwie przywitała mnie na korytarzu tylko ciemność i cisza. Z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny zatrzymałam się przed drzwiami mojego sąsiada i przystawiłam do nich ucho – stamtąd również nie dobiegł żaden szmer.

Ta sama cisza zastała mnie w moim mieszkaniu. Pozapalałam wszystkie światła, lecz mimo to czułam się dziwnie nieswojo. Ogarnął mnie lekki niepokój, jaki miewałam kiedyś na przykład po obejrzeniu dobrego horroru. Zawsze wtedy z utęsknieniem wyczekiwałam poranka, bo w nocy wszystko wydaje się straszniejsze, a problemy rosną do niewyobrażalnych rozmiarów. Pierwszy raz żałowałam, że nie mam telewizji – chciałabym jakoś rozproszyć moją uwagę. Ostatecznie zgasiłam światło i wsunęłam się pod kołdrę, starając się nie myśleć o niczym niepokojącym. Co mnie jutro czeka? Wykłady... Na początku pewnie nic fascynującego. Co to za cień? Zaczęłam wpatrywać się w kąt pokoju, ale ciemność wydawała się pogłębiać a umysł płatał mi figle, podsuwając mi nieistniejące kształty. Zamknęłam oczy. Naprawdę nie rozumiałam, skąd nagle we mnie tyle strachu. Próbowałam nadać myślom inny tor. Ach... I jutro pierwsza wizyta u nowego psychoterapeuty.

Z tego wszystkiego prawie zapomniałam o jednym z warunków, jakie musiałam spełniać, by mieszkać sama (oczywiście bez nich również bym to w końcu zrobiła, ale nie zależało mi na odchodzeniu z domu w kłótni). Raz na tydzień musiałam stawiać się na terapię, której głównym celem było kontrolowanie mojego stanu psychicznego, bym nie próbowała znowu coś sobie zrobić. W Warszawie musiałam przejść przez różne procedury, zwiedziłam kilka zakładów psychiatrycznych i zrobiły na mnie ogromne wrażenie, mimo że moje wizyty daleko były od zakładów zamkniętych. Raz zabłądziłam w dosyć starym szpitalu – na samo wspomnienie tego przeszły mi ciarki po plecach. O nie. To zdecydowanie nie jest na to najlepszy moment. Tutaj na szczęście będę miała już całkiem zwyczajną, długoterminową terapię opartej o proste rozmowy i tak zwane budowanie zaufania, więc wszystko powinno być w porządku.

Pozostało mi tylko zatopić się w ciemność i czekać na to, jakie życie zaoferuje mi nowy dzień.


© Agata | WS | 1, 2.